• Wspomnienia dziadka Edwarda spisał jego wnuczek Aleksander Gniado z klasy IV

        23.11.2022 19:18
        Nazywam się Edward Paska i jestem mieszkańcem Starej Niedziałki.
        Uczęszczałem do szkoły podstawowej w Starej Niedziałce w latach 1948-1955.
        Nauka trwała od I do 7 klasy, od poniedziałku do soboty.
        Kierownikiem szkoły (obecnie jest to stanowisko Dyrektora Szkoły) był Pan Kieryłło, który był jednocześnie nauczycielem języka rosyjskiego. Małżonka Kierownika Szkoły Pani Kieryłło, uczyła języka polskiego.
        Muzyki uczyła mnie Pani Szczepanik, przedmiotów : historii i biologii Pani Zagrabska.
        Moim ulubionym przedmiotem była matematyka, której uczyła wrażliwa Pani Zwierz.
        Miałem wielu kolegów oraz koleżanki m.in.: Rokicka Barbara, Rogala Sabina, Gruba Helena, Zawadzka Krystyna, Tarczyński Tadeusz, Okoła Stefan, Rokicki Antoni, Płochocki Stanisław, Wocial Aleksander.

        Nauczyciele doceniali uczniów na koniec roku szkolnego, wręczając nagrody książkowe.


        System kar był bardzo bolesny, dzieci które zachowywały się źle np.  biegały po szkole i nie słuchały się nauczycieli były bite linijką po rękach, piórnikiem po głowie, klęczały na woreczku z grochem, który musiały same przynieść do szkoły.

        Kolejnym rodzajem kary był nakaz trzymania rąk w górze przez dłuższy czas lub sprzątanie placu szkolnego po lekcjach. Rodzice nie mieli pojęcia o takich sytuacjach. Niegrzeczne dzieci zostawały długo w "kozie", a nawet zostały zmuszane do prac w ogródkach swoich nauczycieli. Jedna z nauczycielek stosowała metodę wychowawczą przywiązując dziecko sznurkiem do roweru, a dziecko biegło za nią aż do jej domu.
        Dzieci na przerwach bawiły się w klasy i w berka.
        Budynek szkoły wspominam dobrze, chociaż sale były malutkie.
        Siedzieliśmy w ławkach z otworem na kałamarz z atramentem, w którym maczaliśmy pióro i pisaliśmy w zeszytach.
        Na terenie szkoły nie było boiska, a w budynku szkoły nie mieliśmy sali gimnastycznej.
        Toaleta była umiejscowiona na zewnątrz szkoły.
        Spragnione dzieci korzystały z wody ze studni, obok której stało wiadro z zimną wodą.

        Majętni rodzice wykupywali posiłki dla dzieci, w postaci kromki chleba z marmoladą, a do picia dostawali kawę zbożową.

        W ciepłe dni do szkoły chodziliśmy pieszo i boso, nawet kilka kilometrów.
        Zimy w tych latach były bardzo srogie, dlatego jeśli temperatura spadła poniżej 18 stopni Celsjusza, nie było zajęć w szkole.

        Szkołę podstawową ukończyłem na poziomie dobrym.

        To był ciężkie czasy dla dzieci, które przed szkołą musiały wyprowadzić krowy na pastwisko, wrócić z nimi do gospodarstwa i zdążyć do szkoły na 8 rano.
        Takie wyglądało nasze dzieciństwo przeszło 70 lat temu.
        Edward Paska